W marokańskim tagine zakochałam się od pierwszego spróbowania. Szczęśliwe, wybiegane kury, pełne słońca warzywa i sos, który zjadałam z chlebem do ostatniej kropli i któremu nie mogłam się oprzeć, pomimo pełnego już brzucha. Już na samo wspomnienie, odzywają się moje ślinianki. Jeden z powodów, dla których na pewno wrócę do Maroko. A piszę to wszystko znad kubka zielonej herbaty z miętą i szafranem, również made in Morocco.
(a zdjęcie ma wiosnę w głowie i absolutnie odmawia mi wstawienia się w normalnej pozycji)
Składniki (5-6 porcji):
1 kg zamarynowanego kurczaka (ja użyłam udka kurczaka, już bez kości i skóry)
4 marchewki
3 ziemniaki
2 cebule
1 cukinia
pół papryki
garść czarnych oliwek
garść rodzynek
garść suszonych śliwek
Marynata:
3 łyżki oliwy
1 marynowana cytryna (swoją przywiozłam z Maroko, ale bez problemu można zrobić takie samemu)
1 łyżka cynamonu
1 łyżka startego imbiru
1 łyżka kminu rzymskiego
1 łyżka pieprzu cayenne
szczypta soli
Kurczaka skropić sokiem z marynowanej cytryny i wymieszać z pozostałymi składnikami marynaty. Odstawić do lodówki na kilka godzin. Marchewki obrać, pokroić na 2-3 części i wydrążyć środki (marchewki lepiej wchłaniają wtedy smak i aromat potrawy). Ziemniaki i cebulę obrać i pokroić w ćwiartki. Cukinię i paprykę pokroić na większe kawałki. W garnku tagine, garnku rzymskim lub naczyniu do zapiekania ułożyć na dnie marchewki, wydrążeniem do dołu. Kurczaka przesmażyć ok. 5 minut na patelni i położyć na marchewkę. Dodać ziemniaki, cukinię, cebulę i paprykę. Wszystko posypać oliwkami, rodzynkami i śliwkami oraz drobno pokrojoną skórką z marynowanej cytryny. Podlać odrobiną wody. Przykryć garnek lub naczynie i włożyć do piekarnika nagrzanego do 180C na ok. 1,5 godziny (jeśli używacie tajin, gotujcie danie ok. 3 godzin na wolnym ogniu).